Co łączy Lecha Wałęsę, Woody­’ego Allena, Siarę z Kil­lera i Alberta Ein­ste­ina? To pro­ste – każdy z nich w dowol­nej chwili może być „kla­sy­kiem”. W ostat­nich latach fraza „cytu­jąc kla­syka” weszła z buta na salony i pano­szy się jak zaraza, odbie­ra­jąc jej użyt­kow­ni­kom powagę, a słu­cha­czom przy­jem­ność. Powagę dobie­ra­nia słów i odpo­wie­dzial­no­ści za nie. Przy­jem­ność słu­cha­nia osób, czy to oczy­ta­nych eru­dy­tów, czy też po pro­stu osób doce­nia­ją­cych i uzna­ją­cych autor­stwo danego bon mota.

Ileż to razy mie­li­śmy przy­jem­ność usły­szeć z ust maglo­wa­nego przez dzien­ni­ka­rza poli­tyka, że „cytu­jąc kla­syka – nikt nam nie wmówi, że białe jest białe, a czarne jest czarne”? Znamy poli­ty­ków z bar­dzo krót­kiej i wybiór­czej pamięci. Jed­nak bar­dzo łatwo zapa­mię­tać, że tą gafą (czy też zwy­kłym prze­ję­zy­cze­niem, zro­zu­mia­łym ze względu na oko­licz­no­ści, w jakich zostało popeł­nione), zapi­sał się na łamach pol­skiej poli­tyki Jaro­sław Kaczyń­ski. Dokład­nie 19 lipca 2006 roku w cza­sie exposé. Więc nie żaden bez­i­mienny „kla­syk”, tylko poli­tyk dosko­nale znany w pol­skich realiach.

Pić kopać to trzeba umić

Po nośne słowa się­gamy do prze­past­nej kopalni popkul­tury – fil­mów, seriali, tek­stów pio­se­nek, komik­sów, ksią­żek. Nader czę­sto jed­nak leni­stwo umy­słowe, które polega na cyto­wa­niu (nie­rzadko nie­zbyt dokład­nym) bez jasnego wymie­nia­nia autora danych słów czy postaci, która je wygło­siła, można skwi­to­wać pol­skim przy­sło­wiem „sły­szy, że dzwo­nią, ale nie wie, w któ­rym kościele”. Bo jeśli chcemy (nawet żar­to­bli­wie czy iro­nicz­nie) wyko­rzy­stać słowa „Smutno mi, Boże!”, to nie mówmy, że to „cytat kla­syka”, bo ow­szem, Sło­wacki może być, no dobra – musi być*, zali­czany do grona kla­syków lite­ra­tury pięk­nej. Jed­nak nie­wprawny czy­tel­nik może na przy­kład pomy­lić rze­czy ważne i przy­pi­sać refre­n/a­po­strofę pięk­nego utworu Hymn o zacho­dzie słońca na morzu Mic­kie­wi­czowi. A wtedy będą dwaj wiesz­cze prze­wra­cać się w swych mogi­łach po wsze czasy.

Znaj­dzie się autor na każdy cytat

Koniec pastwie­nia się nad „kla­sykami”. Jest jesz­cze jedna odsłona zja­wi­ska nie­umie­jęt­nego uży­wa­nia cyta­tów. Odsłona szcze­gól­nie ulu­biona przez roz­wo­jo­wych guru i coachów wszel­kiej maści, któ­rzy tak sku­tecz­nie nagi­nają rze­czywistość do potrzeb swych (nie) prze­cięt­nych umy­słów, że na każdą bzdurę, która przyj­dzie im do głowy, przy­go­tują „cytat”. A następ­nie przy­pi­szą go nie­win­nej postaci w rodzaju Ste­ve’a Jobsa, Paulo Coelho, Win­stona Chur­chilla, Buddy, Józefa Sta­lina (ten to aku­rat „mocno winny”), Ste­phena Haw­kinga czy „kla­sycz­nego” Alberta Ein­ste­ina.

mem-Pilsudski-nie-wierz-we-wszystko-co-przeczytasz-w-internecie

Przy­kładem takiego zja­wi­ska niech będzie dość słynne zda­nie „Kłam­stwo powtó­rzone tysiąc razy staje się prawdą”, które od wielu, wielu lat jest namięt­nie przy­pi­sy­wane Jose­phowi Goeb­bel­sowi. Czy tylko ja widzę tu nie tyle chi­chot, ile dono­śny rechot losu?

I na koniec – nie­spo­dzianka – cytat, któ­rego od lat jestem fanem, a zara­zem jestem pewie­n** jego autor­stwa.

„Wszyst­kiego trzeba w życiu spró­bo­wać, jak powie­dział jeż, wcho­dząc na szczotkę.”

(K. Kes­sey, Jaski­nie, Wydaw­nic­two Da Capo, War­szawa 1994, s. 85)

* tak, jestem #te­amMic­kie­wicz

** zapi­sany w jed­nym z moich „taj­nych” zeszy­tów z cyta­tami